Most do Terabithii (Bridge to Terabithia), reż. G. Csupo, 2007
Okładka płyty sugeruje, że mamy do czynienia z cudowną wyprawą w krainę fantazji, z kolejną barwną wersją „Kronik Narnijskich” czy „Nie kończącej się historii”. Nic bardziej mylnego. „Most do Terabithii”, adaptacja powieści Katharine Paterson, nie jest filmową baśnią fantasy. To raczej wyjątkowo prawdziwa i w dosadny sposób realna opowieść o rozterkach dojrzewania. O tym, że życie potrafi być upajająco piękne w jednej chwili, zaś w drugiej strzelić nam wyjątkowo paskudnego kopa w żołądek, aż zabraknie nam tchu z rozpaczy i szoku.
Krytycy zarzucają temu filmowi zbytnie podobieństwo do schematu fabularnego „Mojej dziewczyny”. Podobieństwo to jest jednak moim zdaniem jedynie powierzchowne – nie powiem, na czym dokładnie się opiera, by nie zdradzić szczegółów akcji. Podobnie jak w filmie Howarda Zieffa, parę głównych bohaterów stanowi dwójka dzieci ( z tym, że tutaj już raczej nastolatków u progu dorosłości), którą połączy podobne widzenie świata. Podobnie jak w „My Girl”, także i tu stroną bardziej przebojową, aktywną jest dziewczyna, Leslie (doskonała, urocza Anna Sophia Robb, podobna nieco do młodziutkiej Natalie Portman). Jessie, jej nowy kolega jest zdecydowanie bardziej zahukany. Leslie to jedyna, ukochana córeczka pary zamożnych i dość swobodnie nastawionych do życia pisarzy, Jessie natomiast to chłopiec wychowywany w wielodzietnej rodzinie i zaniedbywany emocjonalnie przez kochających w sumie lecz zapracowanych rodziców, którzy próbują związać koniec z końcem prowadząc farmę, która nie przynosi specjalnych dochodów. Poza tym jest dziwny, prześladowany przez kolegów ze szkoły, którzy mają go za odmieńca i frajera. Ale Leslie też jest dziwna, inna. Jest zbyt twarda, niezależna i pewna siebie, by grać rolę szkolnej niedojdy, lecz nie ma przyjaciół. Obdarzona twórczą wyobraźnią zabierze Jessiego na wyprawę do alternatywnego świata, fascynującego i pełnego niebezpieczeństw. Prawdziwego czy wymyślonego? Zobaczycie.
Jest to jeden z tych filmów, które powodują ścisnięcie gardła. Mocno gra na emocjach, ale są to emocje prawdziwe i autentyczne. Nie szczędzi nam wzruszeń i łez, lecz nie będą to tylko tanie histeryczne pochlipywania. Pokazuje w szczegółach mechanizmy szkolnej przemocy, wskazując jednocześnie na fakt jak łatwo z kata stać się ofiarą, jak krucha w rzeczywistości jest każda społeczna i towarzyska hierarchia. Tym większe znaczenie ma niezależność i odwaga w budowaniu siebie, konstruowaniu własnych wewnętrznych światów – nie po to, by w nie uciekać, lecz po to, by wiedzieć kim się jest, by, jak napisał Marek Grechuta, „rozpoznać siebie pośród śpiewu tłumu”.
Wielkie, poruszające, prawdziwe kino. Nie tylko dla nastolatków.
3 Komentarze
Comments feed for this article
5 kwietnia, 2009 @ 7:03 pm
lusinek1
Film jest naprawdę dobry, bardzo mi się podobał. No i wzruszył i mnie, faceta, co się tak często nie zadarza :) Naprawdę b. dobra gra Anny Sophii Robb – którą pamiętam również z „Czarliego i fabryki czekolady” (to ta pannica z nieodłączną gumą do żucia…) – myślę, że tę uroczą, utalentowaną (tańczy, śpiewa, recytuje… itd.) piętnastolatkę zobaczymy jeszcze w wielu ciekawych produkcjach.
11 czerwca, 2009 @ 11:42 pm
maniaczytania
Nie wiem, czy wiesz, że ta historia jest historią prawdziwą. Jest to historia synka autorki powieści i jego koleżanki.
Piękny, poruszający film, i niestety tak bardzo prawdziwy.
12 czerwca, 2009 @ 6:25 pm
hanyszka
Maniaczytania – nie, nie wiedziałam :-( Może dlatego, że nie czytałam książki Patterson.